poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział 3

"People tell me I should win at any cost."
Ile razy ludzie nie są pewni swojej decyzji ale przekonują ich pieniądze?  Ile razy człowiek rani drugiego , albo niszczy samego siebie,bo gaża jest wysoka?  Ile razy ktoś robi coś wbrew swojej osobie, bo wynagrodzenie jest duże? Nie wiadomo, ale wiem, że ja należę do grupy , które popełniły taki błąd. 
Od moich pierwszych dni w Monachium wiedziałam, że nie będzie tak kolorowo. Przytłaczało mnie wszystko, ludzie, którzy nie byli zbyt otwarci, dziewczyny z klubu, z którymi na treningach się dogadywałam,ale później każda z nas szła w swoją stronę, dodatkowo język, w którym nie umiałam się w ogóle wypowiadać,a i uczenie się wydawało mi się marnowaniem czasu i czymś nieprzydatnym. W skrócie zero znajomych w Bawarii, zero ludzi, z którymi mogłabym się w miarę dobrze porozumieć, po polsku, francusku, angielsku albo chociażby hiszpańsku! . Jedynie gdzieś tam w Kilonii był Sjostrand, ale  wiadomo, że każdy ma swoje życie, zresztą to praktycznie cały kraj do przejechania, a w sezonie nie ma często dłuższych przerw niż jednodniowe, chyba że w święta. 
Cały sierpień i wrzesień minął mi pod znakiem treningów, czytania książek i uczenia się na studia, bo zdałam maturę i to był dla mnie wyczyn, a że lubię wyzwania, zaczęłam studiować na AWF dietetykę. 
Wychodziłam z Rewe* i wrzucałam zakupy na tylne siedzenie samochodu gdy dobiegło mnie wołanie:
-Nika! Nika! Czekaj!-Usłyszałam po angielsku.
Oczywiście, że to nie mogło być do mnie, bo nikogo tu praktycznie nie znam, ale dla świętego spokoju rozejrzałam się, a przy moim samochodzie pojawił się Andreas. 
-O cześć.-Nie kryłam zdziwienia.-Co ty tu robisz?
-Mieszkam, a ty widzę Monachium?
-Tak.
-Jak Ci się tu wiedzie?-Dopytywał uśmiechnięty.
-Wiesz w pewnym sensie fajnie w drugim już mniej. Zresztą to nie ma znaczenia. Co u Ciebie? - Starałam się go zbyć i odwzajemniać jego uśmiech.
-Skoki, skoki, skoki. Teraz 3 dni przerwy od skoków i znowu skoki. Właściwie to co będziemy rozmawiać na parkingu? Właśnie idę do knajpki dwie ulicę dalej zjeść coś na obiad. Może chcesz iść ze mną?
Chwila zawieszenia. Stałam osłupiała z lekko uchylonymi ustami, nie wiedząc co powiedzieć, co powinnam powiedzieć i co zaraz powiem, bo prawdą jest, że ten kraj jak i ludzie stają się dla mnie nie do odgadnięcia. Sama dla siebie staję się w pewien sposób nieobliczalna, bo nie mam pojęcia co wypłynie z moich ust.
-Milczenie, uznaję za zgodę.-Mówi śmiejąc się chyba z mojej niepoczytalności i momentalnie robi mi się głupio.
Potrząsam tylko głową, staram się zrobić coś co przypomina uśmiech i idę za nim jak zagubiona kaczuszka.
Zagubiona kaczuszka w Monachium.
Zagubiona Nika w Monachium
Czuję się głupio, wszystko mnie krępuje, dodatkowo pewnie sam zainteresowany pomyślał, że jestem jakaś niepełno-sprytna po tym jak nie mogłam ujarzmić mojego amoku na parkingu, ale prawda jest taka, że z dnia na dzień coraz mniej rozumiem ten kraj, to miasto absurdu. Ludzie są dla Ciebie oschli, ale i mili. Niby Cię lubią, ale nie za bardzo. Nagle taki Andi, którego  polubiłam,ale widziałam 3 razy w życiu, wyciąga Cię na obiad jakby był moim starym kumplem i miał mnóstwo spraw do przegadania z moją rychłą osobą, która nie powinna znaleźć się w tym zimnym kraju, pełnym absurdów, bo przecież to  błąd, który popełniłam. W tej chwili powinnam wygrzewać zadek w gorącej Hiszpanii,albo chociaż maltretować Sjostranda o pomoc w Kilonii pt. "Jak przeżyć w Niemczech nie straciwszy piątej klepki." lub "Jak nauczyć odmieniać się na milion pięćset sto dziewięćset tysięcy sposobów eine, keine, jebajne nie oszalawszy."Wszystko jest takie dziwne. Pytanie czy wszystkich należy mierzyć jedną miarą?
Siedząc w knajpce z Andreasem i próbując rozszyfrować menu napisane oczywiście w języku niemieckim w regionalnymi przysmakami, nie było mi do śmiechu. W końcu towarzysz mojej dzisiejszej niedoli spojrzał na mnie z rozbrajającym uśmiechem i zapytał:
-Co zjesz?
Próbując wybrnąć z mojej i tak katastrofalnej sytuacji puściłam mu oczko i mruknęłam:
-Zdam się na Ciebie.
-Och, trudne zadanie mi powierzasz. Co jeśli nie uda mi się Ciebie zadowolić?-Zapytał śmiejąc się.
-Wierzę w Ciebie.-Odpowiedziałam uśmiechem.
Może chociaż tak wyjdę zwycięsko z całej tej pogmatwanej sytuacji.  
Rozmawialiśmy trochę o skokach, trochę o piłce ręcznej. Nagle Andreas powiedział:
-Takie mecze to musi być fajne przeżycie.
-Jasne,że tak. Jeśli kiedykolwiek miałbyś ochotę przyjść ze swoimi znajomymi to zadzwoń. Skołuje jakieś bilety.-Powiedziałam, a potem wpadłam w zdumienie czy na pewno to wypłynęło z moich ust i jakim cudem.
Zdecydowanie. Dzisiaj mój mózg jest w innej galaktyce i postanowił dać autonomie językowi.
-Chętne. W sumie teraz nie mamy dużo wolnego czasu, ale myślę, że taka rozrywka byłaby dobra. A jeśli chodzi o twoje rozrywki w Niemczech?
-Och...Mam takich kilka. -Uśmiechnęłam się.
-Tak?
-Oczywiście. Najpierw dzwonię do Sjostranda i on daje mi porady jak przeżyć, potem dzwonię do mamy,że życie w Niemczech mnie niszczy i nie daję sobie z niczym rady,a na końcu jak już nikt nie chcę słuchać o moich problemach,albo ja mam dość ludzi to kończę w łóżku z pudełkiem lodów oglądając jakieś anime.
-Życie w Niemczech jest trudne? -Zapytał się unosząc brwi.
-Inne niż we Francji i Hiszpanii to na pewno. W Polsce zresztą też. Po prostu ta cała bariera językowa, obyczaje, to że sklepy są zamknięte w niedziele, albo że dogaduję się z dziewczynami, ale po treningu nie ma żadnych wypadów i każda idzie w swoją stronę jest dla mnie swoistą odmianą i nie mogę się tego oduczyć. Po prostu brakuje mi jakiś wariatki z poza boiska, z którą mogłabym gadać do 4 rano i oglądać 9 raz mój ulubiony film.
-Rozumiem. To musi być trudne, ale myślę, że jesteś z tych co dają sobie radę ze wszystkim.
 Och Andreasie, Andreasie, Chcę w tej chwili zapłakać i wyłkać Ci, że nie wiesz nawet jak bardzo mylisz się w tej tezie.
Później kelnerka przyniosła nam sznycel, który był nawet do zjedzenia i rozmawialiśmy na luźniejsze tematy. Wieczór szybko zleciał. Kto by pomyślał,że spotkam dzisiaj takiego Wellingera, który uratuje mi dzień i poprawi humor. Rozstaliśmy się przy parkingu, wymieniając numerami. Potem wsiadłam tylko do swojego auta i odjechałam w kierunku mieszkania. Gdy wchodziłam do kuchni z zakupami rozdzwonił się mój telefon:
-Co tam?-Zapytałam się bramkarza.
-Nie dzwoniłaś jeszcze do mnie dzisiaj,żeby wypłakać się w moje ramie, więc stwierdziłem,że sam zadzwonię.
-Wiesz co Johan. Ten dzień chyba nie był do końca stracony, a na pewno nie popołudnie.-Powiedziałam z uśmiechem na ustach, czekając co do powiedzenia ma jeszcze Sjostrand.




_________________________________________________________________________________
*Niemiecki supermarket coś jak nasza biedronka.

Hej mamy rozdział! Wiem,że krótki,że to, że tamto, ale miałam egzaminy. Teraz jestem już po więc będę wpadać częściej. Mam  nadzieję,ze da się to czytać. Piszcie co sądzicie.
Szczerze nic mnie nie motywuje tak jak wasze komentarze

2 komentarze:

  1. Wellinger w roli bohatera ratującego znudzone panny - podoba mi się.
    Jak również bardzo podobają mi się jej przemyślenia (eine, keine, jebajne - padłam!). Myślę zresztą podobnie, a skoro jest podobieństwo, to będę czytała tym chętniej.
    Myślę jednak, że mogłaby zacząć myśleć nieco bardziej pozytywnie. Podejść do tego jak do nowego doświadczenia, które zapewne czegoś nauczy. Cięzko jest każdemu, nie tylko człowiekowi na obczyźnie :D
    Pozdrawiam, Lilka :)
    niedorosla-milosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że tak cholernie późno, ale zabrakło mi czasu na bloggera i tak jakoś wyszło.
    Rozdział po prostu cudowny! Przemyślenia Niki, czegokolwiek by nie dotyczyły, są mistrzowskie. Aż mi szkoda, że tak krótko, bo jeszcze bym sobie z chęcią poczytała :)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny :*
    PS Jeżeli miałabyś chęć/ochotę to może wpadłabyś do mnie na coś nowego? Będzie z humorem, uczuciami, tajemnicami i ironią. Co ty na to?
    Prolog ------> http://how-to-become-a-champion.blogspot.com/2015/04/wskazowka-na-dobry-poczatek-badz-gotow.html

    OdpowiedzUsuń